Niemal każdy z nas słyszał chyba stwierdzenie zbliżone do któregoś z poniższych:
„W rodzinie po stronie ojca wszyscy na to chorują.”
„Ojciec i jego trzej bracia zmarli na zawał w wieku 45 lat. Dziadek też miał problemy z sercem.”
„W rodzinie mojej matki, wszyscy chorują na cukrzycę.”
Podobne przykłady o przekonaniu, że choroba (najczęściej z grupy tych, które nazywamy przewlekłymi) jest rodzinna czy wręcz dziedziczna, można mnożyć. Często zdarza się też, że osoba wygłaszająca te kwestie, z racji przekazywanej z pokolenia na pokolenie informacji o słabych punktach swoich przodków, jest przekonana, że bez względu na to, czego by nie robiła i tak nie uniknie losu protoplastów.
Pamiętam, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w mieście, a właściwie na jego peryferiach, w osiedlowym, najbliższym naszego bloku sklepiku, często spotykałam pewnego mężczyznę w moim wieku. Najczęściej można było zobaczyć go z piwem i papierosem, w towarzystwie, po którym raczej wysokiego lotu dyskursów oczekiwać nie należało. Że takie obrazki w naszej polskiej rzeczywistości do rzadkich nie należą, to fakt. Tyle, że pan z racji wykształcenia i wykonywanego zawodu, jakoś nie pasował mi do tego około sklepowego krajobrazu. Był i być może nadal jest rehabilitantem. Kiedy natknęłam się na niego po raz już któryś z rzędu, zapytałam (znałam jego żonę) czy przypadkiem nie wyrządza sobie krzywdy.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy od mojego rozmówcy usłyszałam, że jego lekarz (w zbliżonym zresztą wieku), zakomunikował mu, iż podobnie jak ojciec, zmarły z powodu rozległego zawału, długo nie pożyje. W tej sytuacji, pan przeze mnie zagadnięty uznał, że nie widzi żadnego powodu, by się oszczędzać czy cokolwiek zmieniać.
Z wrażenia chyba mowę mi odjęło. W podobnych przypadkach zdarza mi się powiedzieć, że to nie choroby są dziedziczne a naturalnie z pokolenia na pokolenie przekazywane …złe nawyki. Tym razem jednak nie wydukałam ani słowa. Pewnie musiało to nawet trochę dziwnie wyglądać. :)
Nie zrozum mnie źle. Nie chcę powiedzieć, że geny nie są ważne.
Chodzi o to, że podatność na przynajmniej niektóre choroby można i trzeba starać się pokonać.
Do tego jednak, w myśl polskiego porzekadła o kołaczach otrzymywanych w wyniku pracy, oczywiście potrzebny jest pewien wysiłek.
Wg tego co usłyszałam od osiedlowego sąsiada, mój przykład mógłby wyglądać mniej więcej tak:
Skoro w rodzinie trzy pokolenia cierpią z powodu migreny, powinnam jeść i pić wszystko co lubię, mimo iż wiem, że wyraźnie mi szkodzi i prowokuje kolejne ataki. Do tego przydałoby się parę destrukcyjnych zachowań. Jeżeli mój Tata urodził się z tą dolegliwością, więc powinnam obstawić się ciężkimi, toksycznymi lekami przeciwbólowymi i dokonać żywota w cierpieniach, może nie tyle na skutek bólu głowy i jednostronnego paraliżu, co niewydolności wątroby, która nie byłaby w stanie podołać tym farmakologicznym torturom.
Czy aby na pewno tak być musi i powinno?
Pokutuje też w naszym społeczeństwie inne, równie błędne przekonanie.
„Mój dziadek pił i palił, jadł co popadło, a dożył 98 lat. Mam dobre geny. Dlaczego miałbym sobie czegokolwiek żałować?”
Przyjrzyjmy się jeszcze dwóm krótkim, hipotetycznym przykładom.
Sąsiadka zza płotu jest w poważnym kłopocie ponieważ na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy przeszła kolejno złamanie obu stawów biodrowych. Ty cieszysz się, że w Twojej rodzinie nie zanotowano ani jednego przypadku osteoporozy. Myślisz więc: mnie to ominie.
Nie przejmując się, że ten rodzaj schorzenia wręcz uwielbia bezruch, całymi godzinami siedzisz za biurkiem, a jedyną aktywnością fizyczną, którą uprawiasz, jest przemieszczanie się z budynku Twojej firmy do samochodu, z samochodu do domu i tak dzień po dniu. Wolne od pracy, zwykle spędzasz leżąc, bo przecież kiedyś odpocząć musisz.O zawałowcach w Twojej familii do tej pory nie było słychać, więc pocieszasz się, że nawet przy największych, karygodnych zaniedbaniach nic Ci nie grozi. Przecież w końcu ma się te geny!
Tę właśnie kwestię poruszył (między innymi) w swoim wystąpieniu, podczas naszej ostatniej konferencji naukowej, profesor Naruszewicz. Przyznam, że bardzo spodobało mi się ujęcie tego zjawiska przez ten, bądź co bądź, naukowy autorytet. Nazwał ten problem w sposób dla siebie typowy czyli niezwykle prosty ale jakże wymowny. Sformułował to jako KOPANIE się PO … GENACH.
Czy Tobie też czasami się to zdarza?
Z życzeniami pełni zdrowia bez względu na to jaką informację masz zakodowaną w swoich genach
Dorota Madejska