Temat grup krwi, zależności pomiędzy nimi a żywieniem i nie tylko jest bardzo, bardzo szeroki. Jeśli decyduję się na jego poruszenie podczas wykładów, robię to w pięcio – lub sześcioczęściowym cyklu.
Pani Elżbieta, której historię Ci opowiem, po raz pierwszy dotarła na część przedostatnią, poświęconą grupie B.
Zwróciła moją szczególną uwagę, ponieważ w jej oczach i gestach widziałam akceptację niemal każdego mojego słowa. Cały czas się uśmiechała. Choć było to miłe, nie znałam prawdziwej przyczyny tak pozytywnego poruszenia mojej słuchaczki. Po zakończonym wystąpieniu, kiedy odpowiadałam na pytania uczestników, najwyraźniej bardzo się spiesząc, wyszła. Za chwilę jednak na kilka sekund wróciła i dość zabawnie wkładając głowę do pomieszczenia, w którym żywo zainteresowani tematem jeszcze dzielili się swoimi spostrzeżeniami, od drzwi rzuciła: „Gratuluję! Robi pani najlepszą rzecz, jaką można sobie wyobrazić.” Nadal niewiele rozumiałam. Oczywiście byłam bardzo zaintrygowana, ale pani Elżbieta jak wpadła, tak wypadła i tyle ją widziałam.
Zanim odwiedziła mnie całkiem prywatnie, upłynęło sporo czasu. Wówczas byłyśmy już po imieniu. Kiedy tylko wygodnie umościła się w fotelu, nie omieszkałam zapytać: „Od czego zaczęła się twoja fascynacja życiem zgodnym z grupą krwi?”
Początek tej opowieści brzmiał mniej więcej tak: „Po rozwodzie zmuszona byłam do dwóch rzeczy: sprzedania domu i maksymalnego oszczędzania”. Taki był wstęp. Dalej będę już opowiadać o niej w 3. osobie.
Kiedy postanowiła, że musi zgromadzić odpowiednią kwotę, zrobiła plan dotyczący cięć budżetowych, głównie w dziale… jedzenie. Zdecydowała, że skoro musi wyżywić siebie, a także psa i kota, najtańszym rozwiązaniem będzie kupowanie (i odpowiednie dzielenie) korpusów kurcząt. Do tego dołoży własnoręcznie robione przetwory z pomidorów. Piwnica była wypełniona nimi po brzegi, a zabieranie całego ekwipunku po sprzedaży domu byłoby dość kłopotliwe. Ponieważ jest osobą szalenie konsekwentną, jak postanowiła, tak zrobiła.
W ustalonej przez siebie monodiecie trwała ponad miesiąc. Dość nieoczekiwanie i zupełnie nagle bardzo źle się poczuła. Po kilku dniach w okolicy lewego ucha pojawił się duży obrzęk. Wyglądało to na mocno powiększony węzeł chłonny. Diagnoza medyczna brzmiała: świnka. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Opuchlizna stawała się coraz bardziej rozległa. Jakby tego było mało, ból był nie do zniesienia, a na głowie zaczęły wyrastać guzowate twory. Została skierowana do szpitala na laryngologię. Tam zaordynowano antybiotyki (dożylnie i w postaci maści). Nikt nie rozumiał co się z nią dzieje. Podjęto decyzję o przeprowadzeniu zabiegu usunięcia narośli. Ponieważ najdelikatniejszemu nawet dotykowi towarzyszył niesamowity ból, trzeba było to zrobić pod narkozą. Z guzów usunięto ogromną ilość ropy. Przez kolejnych 36 dni znów otrzymywała lek o działaniu antybiotycznym. Przeprowadzono wszystkie możliwe badania.
Sama zainteresowana mówi, że po tak dużej ilości leków doustnych oraz iniekcji, w odróżnieniu od początkowej nadwrażliwości na ból, straciła jakiekolwiek czucie. W miejscach, gdzie instalowano jej wenflony, pojawił się stan zapalny. Ponieważ guzy niemal błyskawicznie odrastały, powtórzono interwencję chirurgiczną. Tym razem bez znieczulenia. Bólu nie czuła i wszystko zaczynało jej już obojętnieć. Lekarze orzekli, że zupełni straciła odporność. Nie wiedzą jednak co jest tego powodem i niestety nie potrafią jej pomóc. W pobranych podczas powtórnego zabiegu próbkach płynu zidentyfikowano m.in. bakterię Escherichia coli. Jednak „znalezisko” i tak niczego nie zmieniało. Przyszedł moment, że właściwie się poddała. Miała już tylko jedno życzenia. Modliła się słowami: „Skoro i tak mam umrzeć, niech dane mi będzie chociaż poznanie przyczyny.”
Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Do osoby, którą dopiero co przyjęto na oddział i położono na łóżku obok, przyszła w odwiedziny znajoma. Przyniosła coś do czytania. Obdarowana jednak nie miała ochoty na lekturę. Odłożyła nie całkiem chciany prezent i ucięła sobie drzemkę. Natomiast Elę zaintrygował tytuł: Jedz zgodnie z grupą krwi. W międzyczasie pojawiły się również naroślą na ręce i nodze. Była więc w dużej części obandażowana. Cała w opatrunkach pokuśtykała i po cichu wzięła książkę. Podobno czytała i notowała zupełnie nowe dla niej obserwacje z taką zachłannością, iż wzbudzało to niemałe zainteresowanie wszystkich pacjentek na Sali. Bardzo bała się, że właścicielka książki się obudzi i jej ją odbierze. Teraz śmieje się z takiego przypuszczenia, ale wówczas tak była przytłumiona nadmiarem leków, że wszystko wydawało jej się możliwe.
Sąsiadka z łóżka obok nie obudziła się od razu, więc zainteresowana zdążyła zrobić sporo zapisków. Jeszcze tego samego dnia tak bardzo pożądany przez nią tom z solidną porcją wiadomości był jej własnością. Nafaszerowana wiedzą o tym, co w jej organizmie robią pomidory i mięso z kurczaka, natychmiast wezwała syna i poleciła mu opróżnienie doskonale zaopatrzonej w te produkty szpitalnej szafki. Sok pomidorowy, który kazała sobie „dla zdrowia” przynosić codziennie, od razu wylała do zlewu. Z posiłków serwowanych chorym wybierała już tylko to, o czym dowiedziała się, że służy jej grupie krwi.
Ponieważ energię i jasność umysłu odzyskiwała dosłownie z godziny na godzinę, już następnego dnia lekarka zauważyła, że chora wygląda zupełnie inaczej. Na trzeci dzień usłyszała, że wraca jej odporność. DO tej pory nie wie na jakiej podstawie wysnuto taki wniosek. Najważniejsze jest jednak to, że na piąty dzień została wypisana ze szpitala jako osoba w zasadzie zdrowa.
Od tej pory najbardziej niewskazane dla niej (osoby z grupą krwi B) pożywienie (kurczaki i pomidory) omija szerokim albo jeszcze szerszym łukiem. 😊
Na podstawie fragmentu mojej książki „Zdrowie masz we krwi”